Produktywność

with Brak komentarzy

Produktywność w pigułce – czyli mój “dzień ciśnięcia”. Już tłumaczę i pokażę krok po kroku, jak sobie taki ultraproduktywny dzień zorganizować.

Dużo i często tu piszę o wrażliwości na swoje możliwości i ograniczenia, o byciu dobrym dla siebie, o niebraniu na siebie za dużo jako o antywypaleniowej profilaktyce.

Tylko w sumie cały czas mnie to męczy… i drążę temat PROPORCJI pomiędzy działaniem i odpuszczaniem. Szukam tego złotego środka.

Bo jednak lubię działać w koncentracji, wydajnie; popychać sprawy do przodu. Nie zawsze odpuszczenie sprawia, że czuję się lepiej. Czasem dzieje się nawet odwrotnie.

Dlatego wypracowałam sobie metodę, która pozwala mi i pocisnąć i podbać o siebie. Pozwala się rozwinąć, ale i nie skontuzjować.

Widzisz, to trochę jak z treningiem: progu bólu nie przekraczaj. Ale jeśli chcesz postępów w sile i wydolności – przekraczaj co jakiś czas próg zmęczenia.

Na czym polega maksymalna produktywność, taki mój dzień ciśnięcia?

Jak to wygląda u mnie?

➡️ Mam swój rytm tygodnia. To znaczy założenia: kiedy zaczynam dzień, kiedy pracuję, kiedy pracuję nad konkretnymi sferami mojej firmy, kiedy już właśnie pracować nie chcę, kiedy mam czas dla siebie.

➡️ Ponieważ pracuję w domu, na swoim i miałam kiedyś tendencję, żeby koniec pracy odwlekać – to bardzo staram się tego harmonogramu przestrzegać. To znaczy kończyć pracę o konkretnej porze i już do komputera nie wracać. Codzienne przeciąganie struny na dłuższą metę powodowało kryzys.

Ale: zdecydowałam, że jeden dzień w tygodniu będzie troszkę inny:

Produktywność, czyli “dzień ciśnięcia” organizuję tak:

1.
Tego dnia daję sobie przestrzeń na to, że mogę pracować o ok. godzinę-dwie dłużej niż w inne dni.

2.
Ważne – wcale nie rezygnuję z zasady bloków: pełna koncentracja versus odpoczynek.

Tu nie ma mowy o siedzeniu przy biurku przez dwie godziny bez wstania, rozprostowania się, rozciągnięcia. Pracuję 45 minut, 15 minut odpoczywam. Bez krótkiego odpoczynku, rozprężenia – trudno zajechać wydajnie daleko.

Produktywność to sprinty, nie maraton.

3.
Śmielej komponuję listę zadań.

Nie, absolutnie nie 200% normy, ale dorzucam drobiazgi do dokończenia, mniejsze sprawy do załatwienia.

4.
Pilnuję, żeby nic mnie od pracy nie odciągało.

Jak Tommy Lee Jones w “Ściganym”.

Niezaplanowane maile, rozmowy, spotkania – odpieram. Jeśli 15-30 minut jednak gdzieś odpłynęło, to jeszcze tego dnia je odpracowuję.

5.
I uwaga, nastawienie: siadam tego dnia do biurka z założeniem, że cisnę, aż odhaczę całą listę zadań.

Że to, co sobie wyznaczyłam – po prostu muszę zamknąć (stąd umiar w punkcie 3.).

Nawet, jak będę czuła, że już chcę odpocząć i gorszego dnia bym się poddała – to tego wyjątkowego dnia działam w skupieniu aż skończę.

Tak, kończę trochę później.

Tak, jestem zmęczona.

Ale mnóstwo spraw jest popchniętych do przodu. I to się czuje.

Nie, nie czuję zniechęcenia, bo po pierwsze jest poczucie satysfakcji. A po drugie wiem, że jutro nie będzie już takiego ciśnienia. Jutro i przez następnych kilka dni będę działać na spokojnie, w swoim rytmie. A apetyt na dzień ciśnięcia przyjdzie sam. Gwarantuję.

Jeszcze kilka technikaliów:

💡 To może być jeden, stały dzień w tygodniu, np. wtorek, ale nie musi. Ważne, żeby tego dnia mieć czasowy zapas, a po południu komfort, a nie np. zebranie w szkole.

💡 Zadania i czas pracy koniecznie rozpisuj. Miej konkret na papierze, a nie luźne obliczenia w głowie. Rozpisz to sobie w Plannerze >>, na spokojnie zdecyduj, który to będzie dzień, zapisz zadania.

Jeśli chcesz:

👉🏻 żebym pomogła Ci ogarnąć chaos zadań i projektów, żebym spojrzała, gdzie tkwi problem i wspólnie z Tobą ułożyła plan działania – chodź na indywidualne warsztaty ze mną >> .

Jak zacząć planować Plannerka Aga Zapora